Podsumowanie tegorocznego OFF Festivalu, nie będzie się opierało na opisywaniu po kolei każdego z koncertów. Nie będzie też rankingów tych najlepszych i najgorszych. Po prostu o tym, co w pamięci zapadło najbardziej...
Dzień 1.
Jeśli miałabym wymienić
faworyta wśród zespołów które wystąpiły w pierwszy dzień to nie potrafię. Nie miał dla mnie dobrego, mocnego
punktu. Sporo przyzwoitych
koncertów wlatujących jednym uchem i wylatujących drugim.
Miłe Woods, które idealnie wpisało się w
pogodę i klimat na scenie leśnej, grając folkowo – rockowe piosenki. Jedyne
zaskoczenie to Guardian Alien, czyli
totalnie odjechane, ciężkie, psychodeliczne granie dla wytrwałych na scenie
eksperymentalnej.
Spore rozczarowanie to The Smashing Pumpkins. Słaby koncert jak na hedlinera i na zespół, jakby
nie było – legendę. Jednak tekst o ‘prorokach z gniewnych lat obrastających w
tłuszcz’ nadal aktualny.
Na zakończenie, jak to zwykle na scenie leśnej bywa, czas na elektronikę. Przyjemny, lekki, housowy set chłopaków z Blondes.
Dzień
2.
Drugi dzień okazał się muzycznie
zbawienny ze względu na koncerty Bohren
& Der Club Of Gore oraz Godspeed You! Black Emperor. Pierwszy wymieniony, doom jazzowy
zespół z Niemiec stworzył niesamowitą atmosferę. Spokój, przygaszone światła,
półmrok… nic tylko siedzieć, zamknąć oczy i słuchać. A później, tak jak z
dobrym filmem… dać sobie czas na przetrawienie.
Godspeed
You! Black Emperor
najbardziej oczekiwany przeze mnie koncert, który jednocześnie stał się najlepszym
podczas trwania festiwalu. Post rockowa formacja z Kanady która stroni od
wszelkich kontaktów z mediami, dała pełny niepokoju koncert. Muzycy, na scenie
siedzieli jak… na próbie. Zero kontaktu z publicznością, zgaszone światła i
tajemnicze wizualizacje dokumentów, budynków i ich rozbudowane kompozycje.
Na poprawienie humoru, po trochę
przygnębiających koncertach, fajnie sprawdziła się Austra, często nazywana Florence
& The Machine muzyki
elektronicznej, która na festiwal przyjechała ze świeżym albumem Olympia.
Przy tym dniu mogę zrobić wyjątek i śmiało powiedzieć, że Bohren & Der Club Of Gore i Godspeed You! Black Emperor to dla mnie zdecydowani faworyci tego festiwalu!
Dzień
3.
Po przyjeździe na ostatni dzień
festiwalu, powiedziałam, że tak naprawdę
nie wiem po co tu jestem. To co zobaczyłam wczoraj maksymalnie mnie
usatysfakcjonowało i nie ma szans na przebicie tego czymkolwiek innym. I tak
rzeczywiście było. Niemniej jednak, dobry set Johna Granta, który podczas koncertu sięgnął po materiały nie tylko
z ostatniej płyty, ale też z Queen of
Denmark.
Niesamowite wrażenie zrobiła
grupa Goat, grająca etniczno, elektroniczno,
psychodeliczną muzykę. Szwedzi porwali nie tylko szamańską muzyką, ale scenicznym
wyglądem, specyficznymi strojami i szalonymi damskimi wokalami.
My
Bloody Valentine, czyli
twórcy kultowego Loveless. Ponoć priorytetem
Artura Rojka było ściągnięcie ich na OFF Festival i w końcu się to
udało. Miało być głośno – było. To by
było właściwie na tyle. Wokalu mogło nie być wcale, bo i tak ledwo co było go słychać.
I bardzo dobrze, bo zdaję sobie sprawę z tego, że na płytach MBV, zawsze pełnił on
rolę drugoplanową, dopełniającą. W efekcie wyszedł natłok wszelkich możliwych
dźwięków, którym blisko do muzycznego masochizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz