Sugerując się tytułem można mieć nadzieję na obejrzenie filmu składającego się z następujących elementów: Paryż + croissanty + romantyczna miłość na wiek wieków. Tym razem nic z tego. „Miłość po francusku” jest zdecydowanie mało francuska.
Jedyne powiązania z Francją są takie, że główna bohaterka pracuje w redakcji pisma zajmującego się „high fashion”... ewentualnie można się pozachwycać akcentem językowym głównych bohaterów.
Zbliżająca się do czterdziestki, samotna matka Alice poznaje w samolocie dwudziestoletniego Balthazara. Alice jest podporządkowana swojej pracy, nie ma życia osobistego, a wszyscy uważają ją za sztywniaka. Balthazar jest uroczym młodzieńcem, który przybył do Paryża studiować architekturę. Początkowo związek z młodym mężczyzną miał zmienić wizerunek pracoholiczki w seksownego wampa i ułatwić zdobycie wymarzonego fotela redaktor naczelnej. Jednak jak to w komediach romantycznych bywa sprawy przybierają zupełnie inny obrót.
Virginie Efira, która wcieliła się w rolę Alice jest niezwykle piękna i seksowna, a o magnetyzującym Pierre Niney na pewno jeszcze usłyszymy – chociażby przy premierze obrazu o życiu Yves Saint Laurent. To właśnie filmowa para jest chyba największą zaletą tego obrazu. Aktorzy serwują widzom miłosną chemię, niewymuszony urok, lekkość i świeżość.
Wiadomo, nie jest to kino ambitne, jednak czasem można, a nawet trzeba wypełnić umysł przyjemnym, nie obciążającym filmem. Lato w kulturze jest bez wątpienia „sezonem ogórkowym”. No, może oprócz festiwali muzycznych. Jednak w kinie ma to do siebie, że można spędzić przyjemne przedpołudnie oglądając obraz lekki, łatwy i przyjemny w odbiorze, w pustej, klimatyzowanej sali kinowej, wyjść z niej z uśmiechem na ustach i dobrym humorem na resztę dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz