środa, 17 lipca 2013

Heineken Open'er Festival - dzień 3 i 4

Dzień 3.

Zaczynamy od koncertu Skubasa. Ku mojemu zdziwieniu, tłumów w namiocie nie było. Wydawać by się mogło, że po wydaniu swojej ostatniej, bardzo dobrze przyjętej płyty, być powinny. Niemniej jednak, nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło - można było spokojnie usiąść i posłuchać dobrego koncertu na rozgrzewkę.


Queens Of The Stone Age – co tu dużo mówić. Czysta, rock‘n’roll’owa energia. Do tego materiał wprost z nowej płyty. Nie ma się do czego przyczepić.




The National – Mówiono, że nie są do końca w formie… Nawet jeśli nie są, to dawali z siebie wszystko. Nie stanęło na odegraniu 1,5 h koncertu. Nie są dla mnie zespołem do grania na stadionach i tak samo, nie do końca nadają się do grania na (dużych) festiwalach. Zdecydowanie pasują do klubu, gdzie można ich w spokoju wysłuchać. A tego spokoju na festiwalach brakuje.




Disclosure – kolejny koncert z cyklu ‘trzeba zobaczyć’, bo tak  g e n i a l n ą elektroniczną, imprezową płytę wydaje się rzadko. Oczywiście, trzeba było też pokombinować jak ogarnąć dwa koncerty w jednym czasie, ale dało się. Namiot jeszcze bardziej wypełniony niż na Alt – J i bawiące się tłumy. No bo jak się nie bawić przy tym…




Dzień 4.

Jeden z najbardziej leniwych dni festiwalu, nie wiem z jakiego powodu – może, że to już oficjalnie dzień ostatni i oczekiwania na najlepsze...? Złożyło się tak, że na początek koncertowego dnia, trafiały się znów kojące dźwięki. Kolejny młody, utalentowany człowiek, czyli Fismoll. Nie bez przyczyny została mu przypięta łatka polskiego Bon Iver’a.

Novika –  to chyba był fajny koncert z gatunku tych, które jednym uchem wlatują, a drugim wylatują. Nie potrafię powiedzieć nic więcej. 




Crystal Fighters – kto nie był, niech żałuje i szybko nadrabia! Takich uśmiechów, uroku – przede wszystkim zadowolenia z tego, że grają – a to czuć – nie widział chyba cały Open’er przez cztery dni Festiwalu. Miło się na nich patrzyło. 

Teraz przyszła pora na to, na co wszyscy czekali - Kings of Leon.  Po pierwsze – mogę powiedzieć, że KOL są jednym z moich ulubionych zespołów , a Only By The Night jest albumem, do którego często wracam. Po drugie – headliner ostatniego dnia festiwalu, a to miano zobowiązuje. Co nie dawało mi spokoju, od pierwszego do ostatniego kawałka (i rzutowało na odbiór całości) to fatalne nagłośnienie. Co do zespołu, nie bez powodu pojawiały się twierdzenia, że grają z playbacku.  Kings Of Leon na żywo grają dobrze ( i te pogłoski znikąd się nie wzięły), choć szczytową formę mają już za sobą. I ten brak energii było czuć. Generalnie rzecz biorąc - to koncert, wobec którego miałam największe oczekiwania i który pozostawił we mnie największy niedosyt. 





Animal Collective - ile ludzi, tyle opinii. Ich trzeba po prostu lubić - przynajmniej wiedzieć co grają, jeśli idziemy na koncert, inaczej faktycznie może być to ciężkie do strawienia. Pokręceni totalnie, tak samo ich muzyka - lubię. 

Dzień 5. 

Tegoroczny Open'er dla posiadaczy czterodniowych karnetów, zakończył się koncertem Rihanny. I w naszym przypadku, też skończyło się na zdecydowanym - czemu nie?

Rihanna spóźniła się godzinę - naturalna kolej rzeczy, że została wygwizdana. Godzinny koncert, o ile można to nazwać koncertem, odbywał się na zasadzie pół - playbacku. Nie nadrobiła nawet show, którego, nawiasem mówiąc chyba nie było, albo było marne. To był bardzo dobry czas na skorzystanie z toi toi'a lub zjedzenia kolacji w punkcie gastro - tak właśnie "celebrowaliśmy" drugą połowę jej koncertu. 

No i na koniec udowodniła, że potrafi zaśpiewać jeśli chce, ale pokazała to dopiero na bisach - Stay i Diamonds .
Sumując: spóźnić się godzinę, odwalić godzinny koncert, zagrać dobre bisy dla zatarcia złego wrażenia.  



***

Tegoroczny Open'er zaskakiwał nie tylko muzycznie, ale też pogodowo. Huntery można było zamienić na klapeczki, a przeciwdeszczowe pelerynki na kremy do opalania. Spanie pod namiotem wcale nie jest takie złe, a do całodobowego imprezowego ekosystemu da się przyzwyczaić, zwłaszcza gdy urocze Brytyjki ( ile bym dała za taki akcent...) z gitarą, o 4 rano wyśpiewują Arctic Monkeys.

Jeszcze tylko rok... Do zobaczenia!


niedziela, 14 lipca 2013

Heineken Open'er Festival - dzień 2

Koncert Tame Impala to pozycja obowiązkowa. Chłopaki raczej mocno stawiają na prostotę. Nie ma co się spodziewać żadnego show. Dali czysty rockowy koncert, którego urozmaiceniem były tylko wizualizacje, idealnie pasujące do ich psychodelicznej muzyki, oddającej ducha lat 60.

Junip niestety zbiegł się w czasie z koncertem Tame Impala. Postanowiłam jednak iść do Tent Stage. Projekt Jose Gonzalesa, nie zgromadził w namiocie obłędnej ilości słuchaczy, i może to okazało się dla odbioru tego koncertu zbawienne. Lekki, folkowo – rockowy miły koncert, przy którym można było się na chwilę zatrzymać i oddalić od festiwalowego zgiełku.

Po chwili wyciszenia przyszedł czas na Arctic Monkeys. Zagrali hitowy koncert, sporo znanych kawałków, idealnie na festiwal. Niesamowita zmiana. Od słynnych dzieciaków z gitarami i debiutem Whatever People Say I’m, That’s What I’m No na koncie, po gwiazdy europejskich festiwali, w dobrze skrojonych garniturach.

Czuję że pisząc o tym, że nie przepadam za Nick Cave & The Bad Seeds skazuje się na lincz. Przeczytałam wiele laurek na temat koncertu. Byłam, widziałam, dawał z siebie wszystko. Może dla fanów było to misterium, ale nie dla mnie.

Maria Peszek – najbardziej rozpoznawalna polska wokalistka. Na koncercie jeszcze bardziej głośna, jeszcze bardziej wyrazista. Wielka charyzma, dużo energii, szalejąca publiczność. Nic do zarzucenia. 





czwartek, 11 lipca 2013

Heineken Open'er Festival - Dzień 1

Dwunasta edycja jednego z najważniejszych polskich festiwali dobiegła końca. Open'er Festival zgromadził prawie stu artystów, którzy wystąpili na pięciu scenach. Można narzekać tylko z jednego powodu - jak to bywa na festiwalach, nie da się zobaczyć wszystkiego






Prosty, delikatny koncert na rozpoczęcie pierwszego dnia festiwalu – Mikromusic. Natalia Grosiak czarowała głosem, choć wiadomo, że publiczność i tak czekała na sztandarowego „Takiego Chłopaka”.  Zaśpiewali go jako przedostatni utwór. Piękne było zakończenie piosenką „Niemiłość”, z dosadnym tekstem "w dupie to mam...". Idealnie pasowało do sytuacji, kiedy wszyscy prawdziwi fani zaczęli wychodzić przed zakończeniem koncertu. 

Blur – zespół legenda, gwiazda brytyjskiej muzyki. Wisienka na torcie dla wielu festiwalowiczów. Nie bez powodu wzięła się łatka koncertowych nudziarzy, bo zaskoczyć nie zaskoczyli. Zagrali przewidywalny, ale bardzo dobry koncert. I mimo wszystko, chętnie poszłabym na niego jeszcze raz.

Na szczęście, zaskoczyli młodzi. Najlepszy zeszłoroczny debiut płytowy to zdecydowanie Alt – J. Tent Stage był dla słuchaczy zdecydowanie za mały. Śmiało mogli zagrać na głównej scenie. Dali koncert, który potwierdził ich muzyczny potencjał. Zebrali mnóstwo braw,  pretendując do najlepszego występu pierwszego dnia festiwalu.

Crystal Castles – od zawsze zespół fenomen. Fenomen którego nie rozumiem i chyba dlatego tak ich podziwiam. Ethan Kath, odpowiedzialny za brzmienie i genialna Alice, czyli sceniczne zwierzę. Szaleńczo, opętańcze ruchy Glass, krzyki do mikrofonu (bo ciężko je nazwać śpiewem) i to wszystko się podoba. To dziwne, ale wspominałam -  fenomen. 

Pamiętam jak Kasia Nosowska zapytana bodajże w jednej z Trójkowych audycji o to, czego aktualnie słucha, odpowiedziała, że wstydzi się trochę przyznać, bo jest to Kendrick Lamar. To amerykański raper, który w zeszłym roku wydał bardzo dobrze przyjęty album Good Kid, m.A.A.d City. Wd. portalu Pitchfork.com, znalazł się on na pierwszym miejscu zestawienia najlepszych albumów 2012 roku. Kendrick Lamar zamknął pierwszy dzień festiwalu, świetnym koncertem, będąc jednocześnie jednym z najbardziej charyzmatycznych artystów pojawiających się na scenie do końca festiwalu. Znakomity kontakt z publicznością. I podobnie jak Nosowska, wstydzę się przyznać, ale był to najlepszy koncert tego dnia Open’era. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...