poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Justinland



Justin Timberlake powrócił po siedmiu latach od wydania swojej ostatniej płyty. Wiele mówi się o tym, że po jej wydaniu walka o miano króla popu, będzie toczyć się tylko o srebro.



Wieczny chłopiec – do takiego wizerunku przyzwyczajał przez lata. Zaczynał jako dziecko od członkostwa w Mickey Mouse Club - amerykańskim programie Walta Disneya. Tam, gdzie wyłoniły się ówczesne gwiazdki kultury pop - Ryan Gosling, Christina Aguilera czy Britney Spears, z którą później przez lata tworzył medialny związek. Fala popularności nastąpiła od czasów działania   ‘N Sync. Działalność boysbandu zaowocowała falą popularności, czterema albumami sprzedanymi w 50 milionowym nakładzie na całym świecie i bezwarunkową miłością milionów nastolatek.

Solowa kariera Justina Timberlake’a nie jest bogata w ilość wydanych płyt. Pierwszym albumem jest Justified wydany w 2002 roku, nad którego produkcją czuwali Neptunes i Timbaland.  Pięć singli na liście Billboard i poczwórna platyna. Po jej wydaniu nie poszedł za ciosem, stanął w cieniu muzycznej sceny, pojawiając się od czasu do czasu na gościnnych występach u innych artystów. Na kolejną odsłonę, fani musieli czekać kolejne 4 lata. Wtedy to, powrócił z kolejnym albumem FutureSex/LoveSounds, który podobnie jak poprzednik, pokrył się poczwórną platyną w Stanach Zjednoczonych.






Na wydanie nowego materiału fani już przestali liczyć. Historia jednak lubi się powtarzać i Justin powrócił z  The Experience 20/20. Gwałtownych zmian w stylu nie zauważymy. Jest trochę wolniej i dojrzalej. Zamiast Timbalanda z masowych produkcji, który wyskakiwał ze swoimi pseudo raopwanymi wstawkami, mamy naprawdę dojrzałe kompozycje zawieszone gdzieś pomiędzy dobrym popem, a r&b. Pełno jest muzycznych smaczków, wstawek, akcentów. Oglądając teledysk Suit & Tie i patrząc na Justina mamy do czynienia bardziej z dżentelmenem, niż chłopcem z czasów Justified. Takie też wrażenie odnosi się widząc drugi teledysk promujący, zadedykowany Jessice Biel, czyli Mirrors. Cała stylistyka utrzymana jest gdzieś między nowoczesnością a klasyką. Album jest dopracowany do perfekcji. Na złość radiowcom, dominują dłuższe utwory, większość z nich trwa około siedmiu minut. 





The Experience 20/20 zaciekle się broni swoją dojrzałością. To zabieg przemyślany. Timberlake przekroczył już próg trzydziestki i raczej wątpliwy jest powrót do stylistyki z Rock Your Body. Jest to album dobry, ale taki przez który trzeba się trochę przegryźć. Nie jest już tak medialny jak jego poprzednik. Prawda jest taka, że co by nasz Justin nie zrobił i tak będzie kochany przez tłumy. Czasem odnoszę wrażenie, że jakiego albumu by nie wydał, powrót po tak długiej nieobecności i tak wyniósł by go na piedestał. W tym przypadku nie ma obawy o jakość. Pokazał, że można robić pop dla bardziej wymagającego słuchacza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...